Korzystając z pięknej pogody, Frankolot po raz pierwszy w tym roku wyjechał z garażu, a dokładniej mówiąc został wypchnięty. To doniosłe wydarzenie, postanowiłem udokumentować kilkoma fotkami. Tak wiem słaba jakość. Fiat to nadrabia
Zdjęcie z cyklu: a jak już będę miał opony…
jak każda włoska maszyna, Franciszek, gdy stoi to się rozszczelnia i cieknie. Pomaga zwiększenie prędkośći i nowa pompa wody.
oprócz błękitnego nieba, tylko fiata mi potrzeba
zło, zło, zło
główny inżynier projektu, bez niego daleko byśmy nie zaszli
gdzieś tu pod ręką miałem fotel kierowcy
jednak sedan to najpiękniejszy rodzaj nadwozia
w tle młodsi (tylko rocznikowo) krewniacy
it was red red red, red red red, red red red red red red red
to się nazywa ponadczasowa bryła nadwozia
Projekt Fiat 125p 2000 rosso corsa in progress!
(na początek ogłoszenia parafialne: na razie nowe informacje o Frankolocie będą się ukazywać właśnie na tej stronie. A to dlatego, że obecnie na forach a to jakieś podziały, a to nie można zdjęć wrzucić. W wolnym czasie uzupełnię brakujące elementy i popracuję nad tym, aby jakoś lepiej to wyglądało. Koniec ogłoszeń, teraz konkrety:
W ostatni weekend udało się po raz pierwszy uruchomić zamontowany w komorze silnik. Na moje ucho brzmi to nieźle 🙂 Wróciło także 6 sztuk „motylków” (14″) po renowacji
And the story goes like this:
Witajcie na Kantostronie, mojej podstronie autotematycznej. Mam na imię Franciszek i jestem Kantolotem, czyli po prostu Fiatem 125p. przyszełem na swiat w roku 1973.Jestem czerwony, a raczej bordowy, mam silnik 1300 i dużo chromów.
Moim pierwszym właścicielem był pan Bogusław, u którego przebywałem od nowości. Pan Bogusław był w PRL-u ważnym gościem, nadzorował otwarcia mostów, róznych budynków i takie tam. Słowem był nawet szychą i dlatego stać go było na mnie, a w 1973 roku byłem samochodem luksusowym i bardzo drogim, a do tego nie każdemu było dane mnie mieć. Mój związek z panem Bogusławem był długi, ale nie spędzaliśmy razem tak dużo czsu jakby się mogło wydawać, bo Bogusław miał auto służbowe, więc częsciej stałem w garażu niż go woziłem. Bogusław był dobrym człowiekiem i dbał o mnie, ale z wiekiem częściej przesiadywał w domu i stracił chęć jakichkolwiek podróży. Mieszkał z rodziną i nie wiem jak to stało wszyscy nagle zaczęli mnie przestwiać i pewnego dnia w moim rodzimym Płocku wylądowalem pod przysłowiową chmurką. Mój garaż zajął jakiś gówniarz, którym jeżdziała córka Bogusława.
Wśród tych wszystkich znanych-nieznanych ludzi, nowych samochodów zacząłem czuć się stary i niepotrzebny. Moja kondycja zaczęła słabnąć, zacząłem się powoli sypać. To było dla mnie trudne, bo zawsze byłem w świetnej formie, podobałem się i czułem, że gdy Bogusław mną jeździ, to czuję się jak playboy (on, nie jak, choć…). Powoli myslałem, że mój czas już mija, że bez klimatyzacji i czujników parkowania nie jestem już nikomu potrzebny. Zdrowie Bogusława pogarszało się, nie wychodził już z domu, stałem całą zimę na dworze, czułem, właściwie nic nie czułem, pogrążałem się w stanie podobnym do hipotermii. Nie słyszałem i nie czułem obrotów mojego serca.Któregoś dnia zjawił się Krzysztof, siostzeniec Bogusława, przyjechał odwiedzić wuja i niespodziewanie zainteresował się mną. Mnie było już prawie wszystko jedno, sam nie mogłem już nawet odpalić.
Ale Krzysztof się uwziął i zapytał Bogusława, czy może wziąć mnie do Warszawy, bo tam ma wolny garaż. Ten się zgodził. Ale ja nie chciałem, czułem, że nie ruszę z miejsca, nie chciałem być szarpany, ciągany. Byłem odolejony i a mój lakier zaczęły nachodzić zmarszczki. Ale ten się uparł, wlał mi jakiś okropny olej i pożyczył prąd ze swojego samochody. Szarpało mną i wzdrygało, wreszcie zaskoczyłem, gdy olej ruszył w moi obwodach przeszyło mnie na wskroś, aż zgasłem. Drugi raz zakręciłem łatwiej, zacięli poruszać kierownicą. czułem każdą zębatkę. W końcu wyruszyłem do Warszawy, z obcym kierowcą i w nieznane. Nie łatwo było mi opuszczać Bogusława. Był mi ojcem, a teraz go opuszczałem, nie wiedząc co z nim będzie, ani co mnie czeka. Podróż była długa, bolesna i męcząca. W Warszawie czułem się jak starsza osoba oddana do domu spokojnej starości, dbają o ciebie, ale czujesz się obco, bez sensu, a twój los został sztucznie zawieszony. Krzysztof był w porządku.
Miałem swój garaż (samochód Krzysztofa stał na zewnątrz), troszkę się rozruszałem, bo czasami zabierał mnie na przejażdzki, co było dobre, ale wiek, przebyte przygody i dokuczliwe schorzenia nie dawały mi spokoju. Krzysztof się starał, zaczął chodzić wokół mnie, zrobił kilka rzeczy, wymienił mi przewody, z rana się nie dusiłem.Zacząłem trochę żyć, bylo to życie schorowałego emeryta, ale dobre i to. Miałem garaż, dobrego właściciela. Ale Krzysztof widział, że potrzebuję opieki i, że trzeba coś ze mną zrobić. Postanowił więc, że mnie… sprzeda. To nie był dobry pomysł, nie chciałem kolejnej zmiany, grzebania, a poza tym bałem się do kogo trafię i czy nie dokonam żywota w rękach jakichś łepków z wioski z naklejką Pionier na tylniej szybie. U Krzysztofa było mi dobrz, już się przyzwycaiłem, on znał się na starych autach i chciałem zostać, ale Krzysztof zdecydował inaczej. Co było dalej opowiem już wkrótce.
Dzieje Kantolota cz.2 Wygrać casting, czyli jak kupić dużego fiata
Krzysztof nie zmienił zdania I dał ogłoszenie, że mnie sprzeda. No I wkrótce się zaczęło – tak zwane oględziny, czyli macanie, cmokanie, kopanie w koło. Pierwszy był “rzeźnik z Poznania” – facet mówił, że kiedyś ze szwagrem coś robili przy fiacie, to teraz I ze mną sobie poradzi tu przytnie, tam pomaluje I będzie dobrze. Dobrze było dopiero jak sobie poszedł. Krzysztof roztropnie powiedział: zadzwonimy do pana. Następnym potencjalnym nabywcą była para 30 latków z Warszawy. Ona trzpiotka, latająca dookoła I piszcząca, ale w taki sposób, że nie wiesz, czy to euforia czy histeria, on – dla równowagi, zblazowany “młody przedstawiciel inteligencji wielkomiejskiej”, który dałby sobie nerkę z miejsca wyciąć, byle tylko mieć spokój. Powiedzieli, więc że od razu biorą, płacą gotówką, więcej niż ktokolwiek inny. Krzysztof zapytał gościa, czy zna się trochę na starych samochodach, ten odpowiedział, że nie, ale będzie oddawał do serwisu I skoro ona chce, to biorą, bo on we mnie nic specjalnego nie widzi. Krzysztof powiedział, że ma dzisiaj jeszcze jednego oglądającego.
Czekałem więc, miałem nadzieje, że po “rzeźniku z Poznania” I tej parze rodem z miasteczka Twin Peaks, przyjedzie ktoś bardziej odpowiedni. Przecież do trzech razy sztuka I teraz musi przyjechać ktoś dojrzały, mądry I znający się na rzeczy. Patrzę więc w dal I widzę…. nadjeżdżające żółte cinquecento, a w nich dwóch chłopaków. O żesz ty, w gaźnik dmuchany – następne spotkanie trzegiego stopnia się szykuje. Rewelacja, pewnie już patrzą, czy mi się pionier na tylną szybę zmieści – myślałem. Ale jak parkowali popatrzyłem na piccollo italiano – fiacika, którym przyjechali – ze zdumienie rejestruję, że to oryginalny, zadbany sporting. Bez bad looku I końcówki wydechu o średnicy lufy grubej berty. Dobry znak, ale przecież co o dużym fiacie moga wiedzieć jakieś chłopaki, młodsi niż moje ostatnio wymienione klocki hamulcowe. Byli to dwaj bracia – obaj studenci, starszy politechniki, młodszy uniwersytetu. Zdziwiłem się, bo od razu zobaczyli, że miałem zmieniony pas przedni I że brak mi znaczka licencja fiat na prawym błotniku (pamiątka po stłuczce w stanie wojennym z wojskowym pojazdem!).
Świetnie znali historię fiata 125p, a poza tym znali się na mechanice. Wiedzieli więcej niż Krzysztof. Okazało się, że ich rodzice mieli Mra, na którym obaj nauczyli się jeździć I teraz chcą wrócić do dużego fiata, ale do klasyka takiego jak ja, bo wiadomo, że fiat jak wino. Krzysztofowi dobrze się z chłopakami gadało, powiedział, więc że mnie im sprzeda. Dał się nawet im mną przejechać. Bracia, powiedzieli, że muszą się zastanowić, przejdą się, pomyślą I podejmą decyzję. Widać było, że się wahają I wiedzą, że będzie ze mną dużo roboty. Wrócili I powiedzieli, że kupują. Zostawili zaliczkę, parę jeszcze dni miałem zostać u Krzysztofa. Bardzo mnie nie cenił, bo widział, że chłopaki wiedzą, że nie sztuka kupić fiata. Parę dni później przyjechał młodszy z braci, by podpisać umowę kupna I zapłacić resztę kasy. Miał mnie zabrać za kilka kolejnych dni. I tak w ciągu ostatnich paru miesięczy czekakał mnie druga przeprowadzka.
[…] na blogu oraz […]